Suzanne
Selfors jest amerykańską autorką książek dla dorosłych,
młodzieży i dzieci, w Polsce niemal nieznaną –
aby dowiedzieć się czegoś o jej twórczości, musiałam odwiedzić
autorską stronę pisarki, w polskojęzycznym internecie nie
znalazłam żadnej notatki. Dzięki wydawnictwu Wilga można się
natomiast zapoznać z polskim wydaniem trylogii o Homerze Puddingu i
jego Psie (ang. The Smells Like a Dog Series). My przeczytaliśmy jak
dotąd pierwszy tom: "To tylko pies?!".
Powieść
odbiega nieco od książek, jakie dotąd czytywałam z synem, nie
jest tak bardzo społeczna czy obyczajowa, jak pozycje z głównego
nurtu współczesnej polskiej literatury młodzieżowej. Suzanne
Selfors stawia na przygodę, poszukiwania skarbów i przyjaciół,
choć jej bohater przeżywa też rozterki związane z brakiem
akceptacji, to są one jakby mniej znaczące niż w polskich
powieściach.
Dwie z
sześciu części książki rozgrywają się na amerykańskiej
farmie. Z tego względu powieść bywa egzotyczna dla polskiego
młodego czytelnika, szczególnie dla mieszkańców miast, choć i
dzieci wychowujące się w polskich metropoliach mogą nie wiedzieć,
co oznacza odmierzanie drogi "dwadzieścia siedem przecznic
stąd" –
mój syn nie zrozumiał. W trzeciej części akcja przenosi się
bowiem do Miasta, tam też się rozwija i osiąga punkt kulminacyjny.
Bohater
należy do typu młodych badaczy, marzycieli, uważanych za dziwaków
i wyśmiewanych w szkole. Ma starszą siostrę, która przeważnie
się go wstydzi, oraz małego, rozkosznego i zapatrzonego w Homera
braciszka. Życie na farmie ukazane jest jako trudne, mocno spięte w
ramy pracy i regularności. Każdy ma swoje miejsce i powinien być
przydatny, zwłaszcza zwierzęta (psy) nie mogą sobie pozwolić na
bezużyteczność, a zbędny wydaje się nowy psi przyjaciel Homera:
Pies, czyli reprezentant rasy basset hound. Postaci rodziców są
trochę komiczne, wyraźnie przerysowane i ograniczone. Pani Pudding
tuczy bohatera ciasteczkami i pocałunkami, rekompensując mu (według
swojego mniemania) w ten sposób brak przyjaciół. Ojciec zaś jest
typowym farmerem znanym z amerykańskich filmów (np. "Świat
według T.S. Spiveta"), typem zasadniczego kowboja, uważającego
hodowlę za wymarzoną przyszłość dzieci. W świecie Puddingów
zasady są niepodważalne.
"–
Spalił bibliotekę –
wyjaśnił tata. –
Obiecałem, że wybuduję nową.
– Co
zrobił? Co zrobisz? –
zapytała mama. –
Czy nas na to stać?
– Dałem
słowo. A człowiek jest tyle warty, ile jego słowo."
Nas
żadna z tych postaw szczególnie nie rozbawiła, nie wiem, czy syn w
ogóle dostrzegł, że miały być zabawne. Zresztą podczas lektury
miałam wrażenie, że wszystkim postaciom brak trochę kolorytu i
wiarygodności. Humor bywa czarny (Gwendolyn, siostra Homera,
pasjonuje się wypychaniem zwierząt), ale przeważnie jest prosty i
stosowany w odpowiednich miejscach, na przykład na początku
rozdziału, dla rozładowania napięcia zbudowanego w zakończeniu
poprzedniego.
"Uciekanie
z domu nie jest dobrym pomysłem. No chyba że masz już czterdzieści
lat i twoi rodzice krzyczą "Hurra!" oraz zmieniają zamki
chwilę po tym, jak wyjdziesz. W przypadku Gwendolyn i Homera,
będących w wieku odpowiednio piętnaście i dwanaście lat,
wypuszczanie się z domu w środku nocy musiało przyprawić ich
rodzicom zmartwień i bólu głowy."
Akcja
zazwyczaj toczy się w dobrym tempie, dochodzi do kilku zwrotów,
zagięć i chwil wywołujących wypieki na twarzy czytelnika. Jest tu
i zauroczenie, i przyjaźń, i sensacja przyprawiona zdradą. Homer
Pudding wędruje niczym bohater "Odysei", spotyka prawdziwe
indywidua, fascynujące i fantastyczne niemal jak homerowscy
antagoniści.
"Nie
wypada wyśmiewać się z ludzi tylko dlatego, że mają duże stopy.
Na świecie żyje wiele inteligentnych, miłych i utalentowanych
osób, które mają stopy niczym dinozaury. I często są straszliwie
zakłopotani, kiedy przez ich stopy drzwi windy nie chcą się
zamknąć albo gdy muszą stać bokiem na schodach ruchomych bądź
wystawiać nogi przez szyberdach w samochodzie."
Na
początku każdej części autorka zamieszcza przypomnienie, co
wydarzyło się wcześniej, dlaczego bohaterowie podjęli takie a nie
inne kroki czy decyzje. Podobne podsumowania stosowane są także na
początku niektórych rozdziałów, co jest już nieco męczące,
powoduje spowolnienie akcji i znudzenie czytelnika.
Przy
bardzo konkretnej (poza odniesieniami do przygód Odyseusza) akcji
zaskakuje użycie symbolicznych, tu jakby nijakich nazw własnych:
"Pies" i "Miasto". Te słowa-figury wydają się
nieuzasadnionym uproszczeniem, skoro zamiast "Chłopca"
mamy "Homera", a zamiast "Wsi" –
"Mleczną Dolinę". Może "Pies" jest hołdem dla
bezimiennego Kota ze "Śniadania u Tiffany'ego"? Do tego
dochodzi jeszcze postać Madame la Directeur (czasem błędnie "le
Directeur"), czyli Pani Dyrektor, nie wiedzieć czemu
zapisywanej po francusku. Rozwiązania te, zapewne przyjęte przez
samą autorkę, mogą wzbudzić wątpliwości lub nie, natomiast w
lekturze zdecydowanie przeszkadzają niedociągnięcia stylistyczne i
błędy w tłumaczeniu. Szkoda, że książka nie została staranniej
zredagowana pod względem językowym.
"To
tylko pies?!" spodoba się nawet dzieciom niemającym
doświadczenia w czytaniu powieści, bo jest to lektura prosta i
przyjemna. Dla dziewięciolatka (minimalny wiek sugerowany przez
wydawcę) wydaje się sporym wyzwaniem z uwagi na liczbę stron
(382), jednak duża, luźno rozmieszczona czcionka pozwala szybko
poradzić sobie z treścią. Złapaniu czytelniczego bakcyla sprzyja
też fakt, że autorka napisała kontynuację przygód Homera i Psa
("To tylko skarb?!" oraz "To tylko piraci?!"), po
którą na pewno zechce sięgnąć wielbiciel części pierwszej.
Tekst i zdjęcia:
Bożena
Itoya
To tylko pies?!, Suzanne Selfors, Wydawnictwo Wilga, Warszawa 2015, str. 352, wiek: 9+
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Spodobał Ci się nasz tekst? Nie zgadzasz się z nim? Napisz nam o tym!