CZYTAMY

CZYTAMY

Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 14 grudnia 2015

To tylko pies?! - Suzanne Selfors


Suzanne Selfors jest amerykańską autorką książek dla dorosłych, młodzieży i dzieci, w Polsce niemal nieznaną – aby dowiedzieć się czegoś o jej twórczości, musiałam odwiedzić autorską stronę pisarki, w polskojęzycznym internecie nie znalazłam żadnej notatki. Dzięki wydawnictwu Wilga można się natomiast zapoznać z polskim wydaniem trylogii o Homerze Puddingu i jego Psie (ang. The Smells Like a Dog Series). My przeczytaliśmy jak dotąd pierwszy tom: "To tylko pies?!".

Powieść odbiega nieco od książek, jakie dotąd czytywałam z synem, nie jest tak bardzo społeczna czy obyczajowa, jak pozycje z głównego nurtu współczesnej polskiej literatury młodzieżowej. Suzanne Selfors stawia na przygodę, poszukiwania skarbów i przyjaciół, choć jej bohater przeżywa też rozterki związane z brakiem akceptacji, to są one jakby mniej znaczące niż w polskich powieściach.

Dwie z sześciu części książki rozgrywają się na amerykańskiej farmie. Z tego względu powieść bywa egzotyczna dla polskiego młodego czytelnika, szczególnie dla mieszkańców miast, choć i dzieci wychowujące się w polskich metropoliach mogą nie wiedzieć, co oznacza odmierzanie drogi "dwadzieścia siedem przecznic stąd" – mój syn nie zrozumiał. W trzeciej części akcja przenosi się bowiem do Miasta, tam też się rozwija i osiąga punkt kulminacyjny.

Bohater należy do typu młodych badaczy, marzycieli, uważanych za dziwaków i wyśmiewanych w szkole. Ma starszą siostrę, która przeważnie się go wstydzi, oraz małego, rozkosznego i zapatrzonego w Homera braciszka. Życie na farmie ukazane jest jako trudne, mocno spięte w ramy pracy i regularności. Każdy ma swoje miejsce i powinien być przydatny, zwłaszcza zwierzęta (psy) nie mogą sobie pozwolić na bezużyteczność, a zbędny wydaje się nowy psi przyjaciel Homera: Pies, czyli reprezentant rasy basset hound. Postaci rodziców są trochę komiczne, wyraźnie przerysowane i ograniczone. Pani Pudding tuczy bohatera ciasteczkami i pocałunkami, rekompensując mu (według swojego mniemania) w ten sposób brak przyjaciół. Ojciec zaś jest typowym farmerem znanym z amerykańskich filmów (np. "Świat według T.S. Spiveta"), typem zasadniczego kowboja, uważającego hodowlę za wymarzoną przyszłość dzieci. W świecie Puddingów zasady są niepodważalne.

"– Spalił bibliotekę – wyjaśnił tata. – Obiecałem, że wybuduję nową.
– Co zrobił? Co zrobisz? – zapytała mama. – Czy nas na to stać?
– Dałem słowo. A człowiek jest tyle warty, ile jego słowo."

Nas żadna z tych postaw szczególnie nie rozbawiła, nie wiem, czy syn w ogóle dostrzegł, że miały być zabawne. Zresztą podczas lektury miałam wrażenie, że wszystkim postaciom brak trochę kolorytu i wiarygodności. Humor bywa czarny (Gwendolyn, siostra Homera, pasjonuje się wypychaniem zwierząt), ale przeważnie jest prosty i stosowany w odpowiednich miejscach, na przykład na początku rozdziału, dla rozładowania napięcia zbudowanego w zakończeniu poprzedniego.

"Uciekanie z domu nie jest dobrym pomysłem. No chyba że masz już czterdzieści lat i twoi rodzice krzyczą "Hurra!" oraz zmieniają zamki chwilę po tym, jak wyjdziesz. W przypadku Gwendolyn i Homera, będących w wieku odpowiednio piętnaście i dwanaście lat, wypuszczanie się z domu w środku nocy musiało przyprawić ich rodzicom zmartwień i bólu głowy."

Akcja zazwyczaj toczy się w dobrym tempie, dochodzi do kilku zwrotów, zagięć i chwil wywołujących wypieki na twarzy czytelnika. Jest tu i zauroczenie, i przyjaźń, i sensacja przyprawiona zdradą. Homer Pudding wędruje niczym bohater "Odysei", spotyka prawdziwe indywidua, fascynujące i fantastyczne niemal jak homerowscy antagoniści.

"Nie wypada wyśmiewać się z ludzi tylko dlatego, że mają duże stopy. Na świecie żyje wiele inteligentnych, miłych i utalentowanych osób, które mają stopy niczym dinozaury. I często są straszliwie zakłopotani, kiedy przez ich stopy drzwi windy nie chcą się zamknąć albo gdy muszą stać bokiem na schodach ruchomych bądź wystawiać nogi przez szyberdach w samochodzie."

Na początku każdej części autorka zamieszcza przypomnienie, co wydarzyło się wcześniej, dlaczego bohaterowie podjęli takie a nie inne kroki czy decyzje. Podobne podsumowania stosowane są także na początku niektórych rozdziałów, co jest już nieco męczące, powoduje spowolnienie akcji i znudzenie czytelnika.

Przy bardzo konkretnej (poza odniesieniami do przygód Odyseusza) akcji zaskakuje użycie symbolicznych, tu jakby nijakich nazw własnych: "Pies" i "Miasto". Te słowa-figury wydają się nieuzasadnionym uproszczeniem, skoro zamiast "Chłopca" mamy "Homera", a zamiast "Wsi" "Mleczną Dolinę". Może "Pies" jest hołdem dla bezimiennego Kota ze "Śniadania u Tiffany'ego"? Do tego dochodzi jeszcze postać Madame la Directeur (czasem błędnie "le Directeur"), czyli Pani Dyrektor, nie wiedzieć czemu zapisywanej po francusku. Rozwiązania te, zapewne przyjęte przez samą autorkę, mogą wzbudzić wątpliwości lub nie, natomiast w lekturze zdecydowanie przeszkadzają niedociągnięcia stylistyczne i błędy w tłumaczeniu. Szkoda, że książka nie została staranniej zredagowana pod względem językowym.

"To tylko pies?!" spodoba się nawet dzieciom niemającym doświadczenia w czytaniu powieści, bo jest to lektura prosta i przyjemna. Dla dziewięciolatka (minimalny wiek sugerowany przez wydawcę) wydaje się sporym wyzwaniem z uwagi na liczbę stron (382), jednak duża, luźno rozmieszczona czcionka pozwala szybko poradzić sobie z treścią. Złapaniu czytelniczego bakcyla sprzyja też fakt, że autorka napisała kontynuację przygód Homera i Psa ("To tylko skarb?!" oraz "To tylko piraci?!"), po którą na pewno zechce sięgnąć wielbiciel części pierwszej.


Tekst i zdjęcia:
Bożena Itoya

To tylko pies?!, Suzanne Selfors, Wydawnictwo Wilga, Warszawa 2015, str. 352, wiek: 9+

 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spodobał Ci się nasz tekst? Nie zgadzasz się z nim? Napisz nam o tym!