Wydawcy, autorzy i rodzice
najczęściej starają się zapewnić młodym czytelnikom to, co w
literaturze (komiksie, książce obrazkowej) nowatorskie, przełomowe,
poruszające, niejednokrotnie także przełamujące tabu. Okładki i
reklamy w sieci krzyczą do nas: "Tego jeszcze nie było!",
"Po raz pierwszy!"... Tymczasem ja od nowych trendów wolę
raczej perełki napisane już jakiś czas temu, ale w Polsce odkryte
dopiero teraz. Książki często uznawane za klasykę, zwłaszcza w
swojej "ojczyźnie". Pozycje, które z rozmaitych względów
dotąd nie znalazły się w polskich księgarniach albo wcale, albo
od kilkudziesięciu lat (a zatem dostępne są tylko w starszych
bibliotekach, wydaniach i przekładach). W dziewięcioletnim życiu
mojego syna oczarowały nas na przykład pierwsze lub nowe wydania
"35 maja" Ericha Kästnera
(wyd. Polityka Spółdzielnia Pracy, kolekcja Cała Polska Czyta
Dzieciom), "Królewny i goblina" oraz "Królewny i
Curdiego" George'a MacDonalda (wyd. Muchomor), "Pluka z
wieżyczki" Annie M. G. Schmidt (wyd. Hokus-Pokus), a
ostatnio czterech tomów serii o prosiaczku Fryderyku Waltera R.
Brooksa (wyd. Jaguar). Wszystkie te książki łączy znakomite
pisarstwo, a to cenię ponad modę czy chwilowe trendy.
Wędrując
od nowości do nowości wydawniczej czasem gubi się esencję
literatury dziecięcej lub po prostu zapomina o jej istnieniu. Ta moc
tkwi właśnie w "Prosiaczku Fryderyku". Autor mógłby
pisać, a dziecko czytać te książki w dowolnych czasach i miejscu,
a odbiór i zabawa będą takie same. Nie jest to seria klasyczna w
znaczeniu lektury dawnej, tradycyjnej, trącącej myszką, poważnej,
jak mogą sugerować (piękne!) ilustracje Kurta Wiesego.
Walter R.
Brooks w latach 1927-1958 napisał 25 książek o Prosiaczku
Fryderyku. Nie zostały wcześniej przetłumaczone na język polski –
a wielka szkoda. Żałuję, że nie mogłam czytać ich w
dzieciństwie, że nie mogły też moja babcia i mama. Na szczęście
przygody zwierząt z farmy Pana Beana (i ich "dzikich"
przyjaciół) poznaje mój syn, dzięki wydawnictwu Jaguar, które w
roku 2013 i 2014 wydało cztery pierwsze tomy "Prosiaczka
Fryderyka". Mam nadzieję, że seria będzie kontynuowana, choć
nie widzę kolejnych części w zapowiedziach wydawniczych.
Nie będę
szczegółowo analizować i zdradzać tajemnicy sukcesu
(zagranicznego) tego niezwykłego cyklu książkowego. Na pewno autor
był świetnym komikiem –
stworzył też program telewizyjny "Mówiący koń",
i miał "lekkie pióro".
Pisał prostym językiem, spełniając w ten sposób własne
manifesty (z przymrużeniem oka) pisarstwa.
"Kiedy
Madame Delphine przepowiadała ludziom przyszłość, posługiwała
się bardzo pięknym i wyszukanym górnolotnym językiem, ale kiedy
siedziała i bujała się w fotelu, mówiła zwyczajnie, tak jak
każdy. Luiza zauważył przy tym, że kiedy posługiwała się
normalnym językiem, mówiła rzeczy o wiele ciekawsze. Spróbował
tej sztuczki w swoich wierszach i okazało się, że im były
prostsze, tym bardziej przypadały słuchaczom do gustu. To kolejny
dowód na to, że bystry był z niego miś, bo wielu mających o
sobie bardzo wysokie mniemanie poetów nigdy na to nie wpadło"*
Również
poczucie humoru autora jest proste, ale równocześnie zgrabne, celne
i powodujące (przynajmniej u nas) bóle brzucha. Zwierzęcy
bohaterowie mówią, mają ludzkie cechy, zarazem jednak zachowują
ważniejsze zachowania, wady i zalety swojego gatunku. W recenzjach i
innych opisach "Prosiaczka Ferdynanda" często wspomina się
o antropomorfizacji zwierząt. Moim zdaniem nie są to bohaterowie
całkiem "uczłowieczeni", jak powiedziałby Papcio Chmiel,
ale zwykłe zwierzęta, którym dano głos i odrobinę inteligencji.
Kto ma lub dobrze zna jakiegoś przedstawiciela kociego plemienia (a
już zwłaszcza specyficznej "prawie rasy" –
kotów czarnych), ten potwierdzi, że występujący w książkach
W.R. Brooksa Jinx jest najbardziej kocim z kotów.
"Ciotka
Effie potrząsała tylko bezsilnie miotłą, wychylając się przez
okno. Przy innej okazji Jinx nie omieszkałby zasiąść spokojnie w
dobrze widocznym miejscu i zacząć myć pyszczek, udając, że wcale
ciotki nie widzi, że nigdy przedtem jej nie widział i w ogóle ta
osoba wcale go nie interesuje. Przypuszczalnie udałoby mu się
dzięki temu doprowadzić ją do wściekłości. Teraz jednak miał
co innego na głowie, udał się więc prosto do stajni"
Przekonany
o własnej wartości i wyjątkowości Jinx jest moim ulubieńcem,
jego trudne relacje z otoczeniem wykraczają nawet poza świat ludzi
i zwierząt. Wszystkim wokół czytuję ulubione "wystąpienia"
czarnego kocura, a do nich należy przygoda ze stokrotką.
"Umył
pyszczek, łapki i brzuszek, a potem próbował umyć grzbiet między
łopatkami. Starał się sięgnąć tam na różne sposoby. Owszem,
był w stanie wykręcić łepek do tyłu w sam raz, żeby zobaczyć
zakurzone futerko, ale nie zdołał dosięgnąć go języczkiem.
Skręcał się i skręcał, aż w końcu się przewrócił.
Wstał
natychmiast, żeby spróbować jeszcze raz i wtedy nagle zamarł w
bezruchu. Spojrzał groźnie na stokrotkę, która wychylała się z
pęku trawy i patrzyła z góry. Miał wrażenie, że stokrotka się
z niego śmieje. Kiedy jednak rzucił jej surowe spojrzenie, skinęła
tylko główką i odpowiedziała mu pozbawioną wyrazu, raczej
niemądrą miną – jak
to stokrotki"**
Podejście
autora do spraw i praw zwierząt odbiega nieco od poważnych,
"ekologicznych" postulatów znanych nam ze współczesności.
Jednak, mimo że pisane dawno, w konwencji absurdu i nonsensu,
książki Brooksa przepełnione są miłością do stworzeń
wszelakich i pod wieloma względami przerastają dzisiejszą
literaturę dziecięcą promującą ochronę praw zwierząt
(domowych). Akcja jednego z tomów rozgrywa się w środowisku
cyrkowców, co napawało mnie obawami, bo ani ja, ani syn nigdy w
cyrku nie byliśmy i nie wybieramy się (uważam, że w szkołach i
przedszkolach zamiast bonów na cyrkowe przedstawienia powinno się
rozdawać plakaty z hasłem "Twoja rozrywka, ich cierpienie").
Jednak cyrk w wydaniu Brooksa nie wzbudza żadnych zastrzeżeń.
"Cyrk
pana Bumschmidta różnił się pod pewnym względem od wszystkich
innych: owszem, zwierzęta miały klatki, ale jak wyjaśnił
dyrektor, kraty służyły przede wszystkim po to, żeby chronić je
przed ludźmi nie odwrotnie. W tym cyrku lwom, tygrysom, kangurom i
innym zwierzętom wolno było wychodzić i wracać, kiedy im się
podobało, mogły też bez przeszkód zadawać się z ludźmi, na
przykład pomagać w pracy robotnikom zatrudnionym w cyrku"*
Poza
miłymi fragmentami o dobrym traktowaniu zwierząt, w "Prosiaczku
Fryderyku" pojawiają się odwołania do życia społecznego w
ogóle. Może dla niektórych młodszych czytelników elementy
symboliczne będą nieczytelne, ale nie zakłóca to lektury. Brooks
nie jest nachalnym dydaktykiem (moja ulubiona zasada: "Jeżeli
ktoś nie ma na tyle rozumu, żeby zachować się grzecznie, to
naprawdę straszny z niego głupek..."*) ani komentatorem
politycznym. Czasem o czymś napomknie, ale zdecydowanie nie serwuje
nam "Folwarku zwierzęcego" dla dzieci.
"–
Żądam, żeby usunięto stąd to zwierzę.
– Ale
dlaczego, proszę pani? –
zdziwił się pan Muszkiski.
– Jak
to, dlaczego?! –
parsknęła gniewnie ciotka Effie. –
Dlaczego?! – Zacisnęła
usta. – Przecież to
prosiak!
Pan
Muszkiski pokręcił przecząco głową.
– W
tym kinie nie zwracamy uwagi na różnice klasowe, droga pani –
oznajmił. – Czy to
bankier, czy robotnik, Eskimos czy Hotentot, słoń czy jaszczurka –
wszyscy mogą liczyć na takie samo traktowanie. Ktokolwiek zapłaci
za bilet, zostanie wpuszczony. –
Po czym zwróciwszy się do Fryderyka, spytał: –
Pan szanowny zapłacił za bilet, jak się domyślam?
– Ależ
oczywiście –
odpowiedział prosiaczek. –
Nie chcę wywoływać zamieszania, więc skoro ta pani nalega?"**
Nie
zgadzam się ze stwierdzeniem cytowanym na tylnej okładce "Życie
to cyrk", jakoby Fryderyk był amerykańskim wcieleniem klasyki
brytyjskiej, w szczególności Kubusia Puchatka. Książki Brooksa są
bardziej uniwersalne, jednocześnie ambitniejsze i lżejsze w
lekturze. Dla mnie są też po prostu ciekawsze, może dlatego, że
obok dominujących fragmentów humorystycznych zdarzają się i nieco
poważniejsze refleksje.
"Freginald
spytał kiedyś Billa, dlaczego taki z niego ponurak.
– Dobrze,
mogę Ci zdradzić ten sekret – odpowiedział Bill – Otóż jako
młodzik byłem wesoły niczym skowronek i to od świtu do nocy.
Kiedy jednak ktoś chce być szczęśliwy nie powinien obierać
zawodu klauna. Chcesz wiedzieć dlaczego? No to ci powiem. Dlatego,
że jeżeli ktoś powtarza te same dowcipy dwa razy dziennie, tydzień
po tygodniu, rok po roku – musi popaść w zgorzknienie. Kiedy
opowiesz dowcip jeden raz, to zabawne. Ale kiedy opowiadasz go po raz
dwieście siódmy, chce ci się płakać. Nie wiem, dlaczego tak
jest, ale to fakt. A jak ci się zdaje, dlaczego klauni malują sobie
twarze i przyczepiają sztuczne nosy? Żeby było zabawnie? No, to
się mylisz. Tak naprawdę chodzi o to, żeby publiczność nie
widziała ich ponurych twarzy"*
Poza
takimi refleksyjnymi epizodami, powieści Brooksa spodobają się
raczej osobom spoglądającym z dystansem na struktury i relacje
społeczne. A z pewnością tak właśnie świat postrzegają dzieci.
Prosiaczek Fryderyk, jego krewni i przyjaciele bywają rozsądniejsi
i bardziej racjonalni od ludzi. Wśród ironicznych, zabawnych i
karykaturalnych obrazów człowieczeństwa wyróżniają się
pomysły, poglądy czy motywacje szeryfa.
"–
Nie zamierzam dać się wpakować w żadne procesy sądowe –
powiedział szeryf, wyraźnie zaniepokojony. – Właśnie dlatego
zostałem szeryfem. Chodziło o to, że cokolwiek się zdarzy, nie
mogę przecież aresztować samego siebie"*
W
poukładanym, spokojnym świecie prosiaczka Fryderyka musi przecież
istnieć jakaś władza i administracja, choćby niezbyt
odpowiedzialna i... władcza. Wesoły szeryf unikający wszelkich
kłopotów, słuchający opinii prosiaczka oraz innych zwierząt, nie
jest jednak zwykłą konformistyczną "ciapą". Wpada także
na genialne pomysły, równie zwariowane, jak cały świat
przedstawiony powieści Brooksa.
"–
To jest bardzo przyjemne więzienie, zapewniam –
potwierdził szeryf. –
Jedno z najbardziej lubianych więzień w całym stanie. Muszę dbać,
żeby było przyjemne, bo inaczej nie miałbym nic do roboty. Bo
widzi pani, tutaj, w Centerboro, nie mamy żadnej przestępczości,
więc gdybym nie utrzymywał porządnego, wygodnego więzienia, do
którego ludzie chcieliby pójść, nie miałbym żadnych więźniów,
którymi mógłbym się zajmować –
i co wtedy z moją pracą? We wszystkich celach są wygodne łóżka,
mamy salę gier, korty tenisowe i tak dalej, a jedzenie jest lepsze
niż w hotelu. Ludziska lubią siedzieć w moim więzieniu, więc ten
i ów czasem złamie jakieś mniej ważne prawo, a wtedy może tam
sobie pomieszkać. Nie mówię, że dobrze robią, ale postępują
rozsądnie"**
W
książkach "Życie to cyrk" oraz "Wielka wojna o
imbryk" jest tak wiele postaci, zdarzeń i zdań, o których
warto wspomnieć, że można je wymieniać w nieskończoność.
Najlepiej samemu przeczytać, pośmiać się, "rodzinnie"
porozmawiać i poczekać na następne tomy. Szkoda, że nie możemy
przyspieszyć czasu, a więc i polskiej premiery kolejnych odsłon
cyklu "Prosiaczek Fryderyk". Jednak zawsze warto spróbować
– Jinx nie poddawał się
nawet w obliczu tak trudnych wyzwań.
"Kot
Jinx siedział na brzegu strumyka, który przepływa przez farmę
pana Beana. Właśnie zjadł i czekał na prosiaczka Fryderyka. A
Fryderyk się spóźniał. Jinx siedział więc i poruszał tylko z
wolna ogonem. Potem zaś poruszył nim szybciej. Przyszło mu bowiem
na myśl, że jeżeli ogon poruszać się będzie szybciej, czas też
zacznie płynąć szybciej"**
Tekst i zdjęcia:
Bożena
Itoya, mama dziewięciolatka
*
Walter R. Brooks, Życie to cyrk czyli prosiaczek Fryderyk i miś
Freginald, ilustracje Kurt Wiese, przełożył Stanisław
Kroszczyński, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2014.
**
Walter R. Brooks, Wielka wojna o imbryk czyli Fryderyk broni dobytku
[na okładce tytuł: Prosiaczek Fryderyk. Wielka wojna o imbryk],
ilustracje Kurt Wiese, przełożył Stanisław Kroszczyński,
Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2014.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Spodobał Ci się nasz tekst? Nie zgadzasz się z nim? Napisz nam o tym!