CZYTAMY

CZYTAMY

Szukaj na tym blogu

czwartek, 12 listopada 2015

Ćwir! - Joke van Leeuwen

Możliwe, że "Ćwir!" zaniepokoi niektóre dzieci, innym ta książka może doskwierać na długo po przeczytaniu, ale czyż nie tak powinna działać wielka literatura? Czy po przeczytaniu "Dżumy" Camusa lub "Jądra ciemności" Conrada odczuwaliście beztroską błogość albo wesołość? Według mnie książki, także te dla dzieci, nie służą tylko do uspakajającego głaskania i rozweselania czytelnika, sztuka składa się z wielu więcej wrażeń i emocji, ma pobudzać do czegoś nowego, czego jeszcze nigdy nie doświadczyliśmy. I tak działa "Ćwir!".

"Przyjrzyj się dobrze — powiedział Walter. ― Ma dwie łapki. Wyglądają jak ludzkie nóżki, ale ptaki też mają nóżki. Ma łebek. Wygląda zupełnie jak ludzka główka, ale ptaki też mają główki. I ma parę skrzydeł. Wszystkie ptaki je mają, a ludzie nie mają ich nigdy. Dlatego jest bardziej ptakiem."


Pod historią o dziwnej, międzygatunkowej istocie kryje się mały traktat o nazywaniu świata, swoich uczuć i marzeń, odkrywaniu życia. O próbach kategoryzacji, oswajania i upraszczania tego, co nie oczekuje naszych nazwań i nie chce być okiełznane. Ten bezimienny margines świata jest pełen pięknych istnień, które wcale nas nie potrzebują.

"W zeszycie były udane a i o. A także nieudane. Te można by z powodzeniem wykorzystać jako nowe litery do oznaczenia dźwięków, które jeszcze nie miały swoich liter. Istniało dość odgłosów, którym jeszcze nie przypisano liter. Dźwięki mocno zaślinione. Albo takie, które się wydaje przy wdychaniu powietrza lub pokazywaniu języka."

"Ćwir!" nie jest opowieścią o inności i tolerancji, pojęciu współcześnie bardzo nadużywanym, tu nawet niewspominanym. W pewnym momencie mowa jest tylko o wyrozumiałości, lepiej określającej odczucia, rozterki oraz oczekiwania bohaterów, będących pewnymi figurami empatii. A prawdziwymi bohaterami książki Joke van Leeuwen są Tina i Walter, a nie ptakodziewczynka czy dziewczynkoptak o imieniu Ptyś.

"— Nie powinienem był jej w ogóle przynosić do domu, co? — zapytał Walter.
— Ależ nie. Nic podobnego. Inaczej bym się nie dowiedziała, czego mi brakowało."

Książka ta, podobnie jak filozofia, pełna jest pytań, rozmyślań, ale niewiele w niej odpowiedzi. Autorka nie oszczędza czytelnika i nie traktuje go protekcjonalnie. Przeczytasz, może zrozumiesz albo przynajmniej się postarasz, a może nie. Nie znaczy to, że "Ćwir!" jest utworem "ambitnym", trudnym, poważnym i niezrozumiałym, po prostu nie dopasowuje się na siłę do odbiorcy, jest nietypowy.

"Ćwir!" zdobył moje serce i poważanie nie tylko pomysłem i nastrojem, ale też prostymi szkicami autorki. Historia rozpoczyna się i kończy... kreską. Właściwie są to trzy lekko zagięte kreski. Ta plastyczno-literacka zabawa może być impulsem do własnych działań twórczych czytelnika. W książce znalazły się też bardziej rozbudowane ilustracje, przeważnie portrety bohaterów i ich mar, a czasem takich sobie nieznajomych mijanych na co dzień.

"Że niby zwierzęta nie mają twarzy? Tylko ludzie je mają? Czasem wydaje się, że to zwierzęta mają twarze. A ludzie czasem wyglądają tak, jakby mieli pyski."

Wielkie ukłony należą się Jadwidze Jędryas, autorce mistrzowskiego przekładu. Oczarowały mnie zdania proste i poetyckie, śmieszne oraz poruszające. Niektóre fragmenty książki czytałam kilkakrotnie i wciąż nie mam dość. Aż nie wierzę, że oryginał był równie dobry.

"Siedzenie w domu nagle wydało jej się trudniejsze niż dotąd. Ptysi nie było o wiele za bardzo. Przy stole, na szafie, w koszyku. Tak bardzo nigdzie jej nie było, że Tina nie mogła przestać myśleć o jej nieobecności."

"Ćwir!" odczytałam jako historię metamorfozy bohaterki – Tiny, jej osobistego katharsis. Potrzeba cywilizowania przepełniająca Tinę jest przejawem dobroduszności. Dążenie do wyedukowania i "ułożenia" Ptysi zanika, gdy okazuje się, że ćwierkająca dziewczynka jest w ogóle poza zasięgiem ludzkich przyzwyczajeń i potrzeb. Te zresztą bywają bardzo różne, Tina i Walter są akurat przykładem człowieczeństwa potrzebującego bliskości, zagubionego w obojętnym tłumie.

"Tina i Walter postanowili udać się do miasta. Było tam wielu innych ludzi. Nie znali ich i nie musieli się do nich odzywać, ale obecność tych innych ludzi zmniejszała trochę otaczającą ich pustkę."

Cywilizacja, którą Tina chciała obdarować Ptysię, okazuje się zbyt skomplikowana, nieprzystępna, przeładowana informacjami i zbędna. Walter i Tina po omacku szukają pomocy (nie chcę zdradzać treści historii), ale nie daje jej wielkie miasto.

"Na najsłynniejszych stołecznych ulicach panował duży ruch. Przy każdym kroku Walter i Tina musieli szukać wolnego miejsca, na którym mogliby postawić stopę. Ludzie chcieli kupować ubrania, perfumy, muzykę, pastę do zębów. Walter i Tina nie bardzo wiedzieli, dokąd się udać, by zdobyć potrzebną im wiedzę. Wiedza nie leżała ot tak sobie na wystawie."

Cóż, to nic odkrywczego, że na co dzień rządzą nami pośpiech i konsumpcja. Ta książka przedstawia naszą rzeczywistość jako coś... nierzeczywistego, irracjonalnego. Osiągnięcia współczesnego świata okazują się mizerne i powierzchowne, abstrakcyjne i nierealne dla kogoś, kto potrzebuje ciepła i wsparcia.

"Walter i Tina całe popołudnie włóczyli się od jednego biura do drugiego. Otrzymali bardzo wiele informacji. Dowiedzieli się, o której odjeżdżają autobusy. Dowiedzieli się, kto gra w teatrze. Dowiedzieli się, ile są warte pieniądze. Dowiedzieli się, kiedy wylatują samoloty do Afryki. Dowiedzieli się, jaka będzie pogoda. Dowiedzieli się, jakie wojny nie chciały się skończyć. Dowiedzieli się, kiedy miasto zaczęło być miastem. Dowiedzieli się, którzy znani ludzie będą niedługo obchodzić urodziny. Dowiedzieli się, gdzie mniej więcej sami mieszkali. Dowiedzieli się jeszcze wielu innych rzeczy. Ale wciąż nie wiedzieli, dokąd poleciała Ptyś."

Po raz kolejny autorka porusza zagadnienie definiowania wszystkiego naokoło i wartości tego, co niedefiniowalne, nieuchwytne. Oczekiwania i sposób myślenia Tiny i Waltera są tak proste, czyste i nieskażone dorosłym "wszystkiego komplikowaniem", że wydają się oni dziećmi. Są trochę zagubieni, naiwni, ale też dobrzy, otwarci i szczęśliwi. Rozmyślają o tym wszystkim, na co my zazwyczaj nie mamy czasu.

"Tina zastanawiała się, jak nazywa się dźwięk, który słychać, gdy buty depczą piasek. Chodzenie po żwirze brzmiało jak zgrzytanie. Ten dźwięk tutaj bardziej przypominał westchnienia. Istniało tyle rzeczy, na które jeszcze nie wymyślono słów. I chociaż dałoby się je wymyślić, to niewiele byłoby z nich pożytku, jeśli inni by ich nie znali."

Bohaterowie odbywają nie tylko podróż "wgłąb siebie" i znaczeń, ale też taką dosłowną. Podróżując odwiedzają "miejsca cywilizacji" oraz takie należące do natury, a kompania rozrasta się o pewną dziewczynkę i człowieka uzależnionego od pomagania. Jest to postać bardzo ciekawa, reprezentująca nawyki nieszkodliwe (wręcz przeciwnie), chodzący symbol działania, wpływający na ludzi i czynem, i słowem.

"— Niektóre rzeczy, nawet połamane, są świetne — odparł ratownik. — Złamane ciastko smakuje równie dobrze. A złamana biel to ciągle biel. Istnieją też bardzo sławne dzieła sztuki, które są połamane albo od których odpadł jakiś kawałek. Czasem właśnie najsławniejsze są te, którym czegoś brakuje."

Opowieść o "Ćwirze!", znaczeniach i płaszczyznach tej krótkiej, ale wielkiej książki, można snuć długo, może w nieskończoność. Swoją część tej opowieści zakończę fragmentem o mocy i wątłości związków ludzkich, który przypomniał mi czytaną niedawno książkę "Jak bawi się nami miłość" Jimmy'ego Liao. Zanotujcie sobie dobrze dane bibliograficzne "Ćwira!", może zechcecie zaprzyjaźnić z nim swoje dzieci lub siebie.

"Obiecali sobie, że się odwiedzą, i zapisali swoje adresy i numery telefonów na małych skrawkach papieru, które łatwo porywa wiatr."

Tekst i zdjęcia:
Bożena Itoya

Joke van Leeuwen, Ćwir!, il. Joke van Leeuwen, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2015, 176 str.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spodobał Ci się nasz tekst? Nie zgadzasz się z nim? Napisz nam o tym!