Możliwe, że
"Ćwir!" zaniepokoi niektóre dzieci, innym ta książka
może doskwierać na długo po przeczytaniu, ale czyż nie tak
powinna działać wielka literatura? Czy po przeczytaniu "Dżumy"
Camusa lub "Jądra ciemności" Conrada odczuwaliście
beztroską błogość albo wesołość? Według mnie książki, także
te dla dzieci, nie służą tylko do uspakajającego głaskania i
rozweselania czytelnika, sztuka składa się z wielu więcej wrażeń
i emocji, ma pobudzać do czegoś nowego, czego jeszcze nigdy nie
doświadczyliśmy. I tak działa "Ćwir!".
"Przyjrzyj
się dobrze — powiedział
Walter. ― Ma dwie łapki. Wyglądają jak ludzkie nóżki, ale
ptaki też mają nóżki. Ma łebek. Wygląda zupełnie jak ludzka
główka, ale ptaki też mają główki. I ma parę skrzydeł.
Wszystkie ptaki je mają, a ludzie nie mają ich nigdy. Dlatego jest
bardziej ptakiem."
Pod historią
o dziwnej, międzygatunkowej istocie kryje się mały traktat o
nazywaniu świata, swoich uczuć i marzeń, odkrywaniu życia. O
próbach kategoryzacji, oswajania i upraszczania tego, co nie
oczekuje naszych nazwań i nie chce być okiełznane. Ten bezimienny
margines świata jest pełen pięknych istnień, które wcale nas nie
potrzebują.
"W
zeszycie były udane a i o. A także nieudane. Te można
by z powodzeniem wykorzystać jako nowe litery do oznaczenia
dźwięków, które jeszcze nie miały swoich liter. Istniało dość
odgłosów, którym jeszcze nie przypisano liter. Dźwięki mocno
zaślinione. Albo takie, które się wydaje przy wdychaniu powietrza
lub pokazywaniu języka."
"Ćwir!"
nie jest opowieścią o inności i tolerancji, pojęciu współcześnie
bardzo nadużywanym, tu nawet niewspominanym. W pewnym momencie mowa
jest tylko o wyrozumiałości, lepiej określającej odczucia,
rozterki oraz oczekiwania bohaterów, będących pewnymi figurami
empatii. A prawdziwymi bohaterami książki Joke van Leeuwen są Tina
i Walter, a nie ptakodziewczynka czy dziewczynkoptak o imieniu Ptyś.
"—
Nie powinienem był jej w ogóle przynosić do domu, co? — zapytał
Walter.
— Ależ
nie. Nic podobnego. Inaczej bym się nie dowiedziała, czego mi
brakowało."
Książka
ta, podobnie jak filozofia, pełna jest pytań, rozmyślań, ale
niewiele w niej odpowiedzi. Autorka nie oszczędza czytelnika i nie
traktuje go protekcjonalnie. Przeczytasz, może zrozumiesz albo
przynajmniej się postarasz, a może nie. Nie znaczy to, że "Ćwir!"
jest utworem "ambitnym", trudnym, poważnym i
niezrozumiałym, po prostu nie dopasowuje się na siłę do odbiorcy,
jest nietypowy.
"Ćwir!"
zdobył moje serce i poważanie nie tylko pomysłem i nastrojem, ale
też prostymi szkicami autorki. Historia rozpoczyna się i kończy...
kreską. Właściwie są to trzy lekko zagięte kreski. Ta
plastyczno-literacka zabawa może być impulsem do własnych działań
twórczych czytelnika. W książce znalazły się też bardziej
rozbudowane ilustracje, przeważnie portrety bohaterów i ich mar, a
czasem takich sobie nieznajomych mijanych na co dzień.
"Że
niby zwierzęta nie mają twarzy? Tylko ludzie je mają? Czasem
wydaje się, że to zwierzęta mają twarze. A ludzie czasem
wyglądają tak, jakby mieli pyski."
Wielkie
ukłony należą się Jadwidze Jędryas, autorce mistrzowskiego
przekładu. Oczarowały mnie zdania proste i poetyckie, śmieszne
oraz poruszające. Niektóre fragmenty książki czytałam
kilkakrotnie i wciąż nie mam dość. Aż nie wierzę, że oryginał
był równie dobry.
"Siedzenie
w domu nagle wydało jej się trudniejsze niż dotąd. Ptysi nie było
o wiele za bardzo. Przy stole, na szafie, w koszyku. Tak bardzo
nigdzie jej nie było, że Tina nie mogła przestać myśleć o jej
nieobecności."
"Ćwir!"
odczytałam jako historię metamorfozy bohaterki – Tiny, jej
osobistego katharsis. Potrzeba cywilizowania przepełniająca Tinę
jest przejawem dobroduszności. Dążenie do wyedukowania i
"ułożenia" Ptysi zanika, gdy okazuje się, że
ćwierkająca dziewczynka jest w ogóle poza zasięgiem ludzkich
przyzwyczajeń i potrzeb. Te zresztą bywają bardzo różne, Tina i
Walter są akurat przykładem człowieczeństwa potrzebującego
bliskości, zagubionego w obojętnym tłumie.
"Tina
i Walter postanowili udać się do miasta. Było tam wielu innych
ludzi. Nie znali ich i nie musieli się do nich odzywać, ale
obecność tych innych ludzi zmniejszała trochę otaczającą ich
pustkę."
Cywilizacja,
którą Tina chciała obdarować Ptysię, okazuje się zbyt
skomplikowana, nieprzystępna, przeładowana informacjami i zbędna.
Walter i Tina po omacku szukają pomocy (nie chcę zdradzać treści
historii), ale nie daje jej wielkie miasto.
"Na
najsłynniejszych stołecznych ulicach panował duży ruch. Przy
każdym kroku Walter i Tina musieli szukać wolnego miejsca, na
którym mogliby postawić stopę. Ludzie chcieli kupować ubrania,
perfumy, muzykę, pastę do zębów. Walter i Tina nie bardzo
wiedzieli, dokąd się udać, by zdobyć potrzebną im wiedzę.
Wiedza nie leżała ot tak sobie na wystawie."
Cóż,
to nic odkrywczego, że na co dzień rządzą nami pośpiech i
konsumpcja. Ta książka przedstawia naszą rzeczywistość jako
coś... nierzeczywistego, irracjonalnego. Osiągnięcia współczesnego
świata okazują się mizerne i powierzchowne, abstrakcyjne i
nierealne dla kogoś, kto potrzebuje ciepła i wsparcia.
"Walter
i Tina całe popołudnie włóczyli się od jednego biura do
drugiego. Otrzymali bardzo wiele informacji. Dowiedzieli się, o
której odjeżdżają autobusy. Dowiedzieli się, kto gra w teatrze.
Dowiedzieli się, ile są warte pieniądze. Dowiedzieli się, kiedy
wylatują samoloty do Afryki. Dowiedzieli się, jaka będzie pogoda.
Dowiedzieli się, jakie wojny nie chciały się skończyć.
Dowiedzieli się, kiedy miasto zaczęło być miastem. Dowiedzieli
się, którzy znani ludzie będą niedługo obchodzić urodziny.
Dowiedzieli się, gdzie mniej więcej sami mieszkali. Dowiedzieli się
jeszcze wielu innych rzeczy. Ale wciąż nie wiedzieli, dokąd
poleciała Ptyś."
Po
raz kolejny autorka porusza zagadnienie definiowania wszystkiego
naokoło i wartości tego, co niedefiniowalne, nieuchwytne.
Oczekiwania i sposób myślenia Tiny i Waltera są tak proste, czyste
i nieskażone dorosłym "wszystkiego komplikowaniem", że
wydają się oni dziećmi. Są trochę zagubieni, naiwni, ale też
dobrzy, otwarci i szczęśliwi. Rozmyślają o tym wszystkim, na co
my zazwyczaj nie mamy czasu.
"Tina
zastanawiała się, jak nazywa się dźwięk, który słychać, gdy
buty depczą piasek. Chodzenie po żwirze brzmiało jak zgrzytanie.
Ten dźwięk tutaj bardziej przypominał westchnienia. Istniało tyle
rzeczy, na które jeszcze nie wymyślono słów. I chociaż dałoby
się je wymyślić, to niewiele byłoby z nich pożytku, jeśli inni
by ich nie znali."
Bohaterowie
odbywają nie tylko podróż "wgłąb siebie" i znaczeń,
ale też taką dosłowną. Podróżując odwiedzają "miejsca
cywilizacji" oraz takie należące do natury, a kompania
rozrasta się o pewną dziewczynkę i człowieka uzależnionego od
pomagania. Jest to postać bardzo ciekawa, reprezentująca nawyki
nieszkodliwe (wręcz przeciwnie), chodzący symbol działania,
wpływający na ludzi i czynem, i słowem.
"—
Niektóre rzeczy, nawet połamane, są świetne — odparł ratownik.
— Złamane ciastko smakuje równie dobrze. A złamana biel to
ciągle biel. Istnieją też bardzo sławne dzieła sztuki, które są
połamane albo od których odpadł jakiś kawałek. Czasem właśnie
najsławniejsze są te, którym czegoś brakuje."
Opowieść
o "Ćwirze!", znaczeniach i płaszczyznach tej krótkiej,
ale wielkiej książki, można snuć długo, może w nieskończoność.
Swoją część tej opowieści zakończę fragmentem o mocy i
wątłości związków ludzkich, który przypomniał mi czytaną
niedawno książkę "Jak bawi się nami miłość"
Jimmy'ego Liao. Zanotujcie sobie dobrze dane bibliograficzne
"Ćwira!", może zechcecie zaprzyjaźnić z nim swoje
dzieci lub siebie.
"Obiecali
sobie, że się odwiedzą, i zapisali swoje adresy i numery telefonów
na małych skrawkach papieru, które łatwo porywa wiatr."
Tekst i zdjęcia:
Bożena
Itoya
Joke van Leeuwen, Ćwir!, il. Joke van Leeuwen, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2015, 176 str.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Spodobał Ci się nasz tekst? Nie zgadzasz się z nim? Napisz nam o tym!